Pewnego zimowego dnia stałem przed domem i szorowałem śmietnik – gdy nagle uderzyła mnie błyskotliwa myśl. A może by tak zamienić ten smętny skrawek miejskiej zieleni (razem z tarasem, gołymi ścianami i parapetami) w warzywny ogródek?
Było to na samym początku roku. Stałem tak z kubłem w ręce, wpatrując się w doniczki z zeszłorocznymi uschniętymi kwiatkami i w krzaki, które nikomu do niczego nie służyły. Jaka strata, pomyślałem. Ta przestrzeń mogłaby być funkcjonalna – dać mi odrobinę satysfakcji!
Teraz, kiedy myję kosz na śmieci, mogę zamiast tego z rozrzewnieniem podziwiać swój rabarbar. Czy to nie cudowne?
Rabarbar obserwuje, jak szoruję. Oceniająco.
Oczywiście – jako mąż swojej żony, ojciec swoich dzieci i główny dostawca przekąsek dla świnek morskich – nigdy nie osiągnę samowystarczalności z takim mikroskopijnym ogródkiem. Ale nie o to chodzi! Prawdziwe cele? Zdrowszy styl życia, świeże warzywa do schrupania i wymówka, żeby pobyć na powietrzu. Czysta rozkosz.
Aha, no i nie zapominajmy: zdobywam też kluczowe umiejętności przetrwania na wypadek apokalipsy zombie. Dodatkowy atut!