Moje popisowe danie to bezpośredni portal do mojego dzieciństwa. Do czasów, gdy ziemniaki były niekwestionowanym królem skrobi, a moja rodzina była zaciekle oddanym plemieniem — mięso z ziemniakami. Jedliśmy mnóstwo ziemniaków. Mnóstwo. Przeważnie gotowanych, czasem tłuczonych, ale świętym Graalem były te pieczone w popiele ogniska.
W latach 80. i na początku 90., kiedy każdy mógł rozpalić ognisko gdziekolwiek, ziemniaki z popiołu były powszechnym przysmakiem. To były prostsze czasy, rządzone uniwersalnym prawem – każde polskie gospodarstwo domowe musiało opanować zestaw podstawowych dań. W mojej rodzinie każdy domowy kucharz gotował niemal zawsze to samo. Rosół z kurczaka z pysznym, domowym makaronem oraz kotlet schabowy z ziemniakami i mizerią.
Jedzenie, które spożywaliśmy, ograniczało się do tego, co rosło w ogrodzie lub co było łatwo dostępne. Myślę, że dlatego tak wyraźnie pamiętam gotowanie mojej babci. U babci zawsze można było liczyć na coś innego. Czasem był gulasz, czasem placki ziemniaczane, a innym razem – fasolka po bretońsku. Fasolkę zawsze doprawiał mój dziadek i robił to znakomicie.
Ale co było moim absolutnym faworytem? Która potrawa sprawiała, że moje oczy zaczynały świecić, a walki o ostatnią porcję dochodziły do poziomu konfliktu między rodzeństwem? Bez wątpienia, były to jej omlety z dżemem.
Były tak pyszne, że jeszcze jako nastolatek postanowiłem, że muszę się nauczyć, jak je przyrządzać. To była kwestia bezpieczeństwa rodzinnego. I serwuję je swojej własnej rodzinie po dziś dzień.
A teraz, dla jasności. Omlet mojej babci nie był jakimś cienkim, wiotkim naleśnikiem, który może sobie wyobrażacie. Nie, to było grube, puszyste, złocisto-brązowe arcydzieło – kulinarna chmura, słodka rewolucja w świecie zdominowanym przez wytrawne ziemniaki. To był deser podszywający się pod danie główne!
Był on ostatecznym symbolem babcinej miłości: lekkomyślna, wspaniała ilość jajek, cukru i dżemu, wszystko usmażone w przerażającej ilości oleju. To były lata 80., byliśmy błogo nieświadomi cholesterolu oraz kalorii i byliśmy szczęśliwi!
Więc po raz pierwszy w życiu łamię własne ślubowanie milczenia i udostępniam święte zwoje. Oto i on. Plan na szczęście. Obchodźcie się z nim ostrożnie. Święty przepis.
Składniki na jeden omlet:
- 12 łyżeczek cukru
- 4 jajka
- 4 łyżki stołowe mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka cukru wanilinowego
- Olej do smażenia
- Dżem, w szczodrych ilościach
Wielka procedura:
Najpierw rozbij jajka i wykonaj delikatną operację oddzielenia białek od żółtek. Będziesz potrzebować i jednych, i drugich. Zaufaj procesowi.
W jednej misce wymieszaj żółtka z cukrem. Teraz ubijaj je, aż staną się blade, jednolite, a wszystkie kryształki cukru skapitulują. Niedopuszczalne są żadne grudki!
W osobnej nieskazitelnie czystej misce ubij białka na sztywno. Skąd wiedzieć, że są gotowe? Miska może zostać odwrócona do góry dnem nad twoją głową bez żadnych niefortunnych konsekwencji. Nie biorę odpowiedzialności za nieudane testy.
Nie używaj tych samych trzepaczek do białek, których używałeś do żółtek. Chyba że wymyjesz je dokładnie. Najmniejszy ślad żółtka to zaprzysięgły wróg puszystych białek.
Delikatnie wlej blade, słodkie żółtka w chmurę sztywnych białek. Subtelnie mieszaj lub ubijaj, aż uzyskasz jednolitą, puszystą i obiecującą mieszankę.
Teraz dodaj do towarzystwa mąkę, proszek do pieczenia i cukier wanilinowy. Mieszaj dalej, aż wszystko się połączy, a ciasto będzie — tak, zgadłeś — jednolite i puszyste.
Rozgrzej szczodrą ilość oleju na dużej patelni. Poczekaj, aż będzie odpowiednio gorący. Jak gorący? Kropla ciasta powinna syczeć z entuzjazmem.
Wlej całe ciasto na rozgrzaną patelnię. Kluczowe jest teraz smażenie na bardzo małym ogniu i pod przykrywką. Twoim najlepszym przyjacielem jest tu cierpliwość.
Gdy spód będzie pięknie, ciemno złocisto-brązowy, nadchodzi czas na najbardziej brawurową część misji: przewrócenie. Polecam użyć bardzo dużej łopatki i odrobinę odwagi. Modlitwa również jest do przyjęcia.
Po przewróceniu kontynuuj smażenie z drugiej strony, wciąż na małym ogniu i pod przykrywką, aż osiągnie tę samą, piękną, ciemno złocisto-brązową perfekcję, co pierwsza strona.
Zsuń swój wspaniały, puszysty twór na duży talerz. Hojnie obłóż go ulubionym dżemem. Im więcej, tym weselej.
Voilà! Właśnie stworzyłeś arcydzieło. Podawaj natychmiast i pław się w chwale.
