Ah, rodzicielstwo! Ta piękna podróż, w której cisza nie oznacza chwili wytchnienia, tylko zapowiedź nadchodzącej apokalipsy. Dlaczego jest tak cicho? – pytałem siebie, z sercem walącym jak bęben. To nie było zwykłe milczenie. To była cisza przed burzą. Cisza, która szeptała — uciekaj, dopóki możesz.
Najdłuższe 30 sekund mojego życia? Przejście z kuchni do pokoju dziecięcego. Wystarczyło, by wyobraźnia podpowiedziała mi scenariusze:
- Czy młodsze dziecko właśnie zjada starsze?
- A może oba postanowiły zjeść chomika?
- Czy to możliwe, żeby w tak krótkim czasie pokryć całą podłogę kremem? Spoiler: TAK!
Pewnego dnia moje dzieci postanowiły zbadać pojemność opakowania kremu Nivea. Wyniki były imponujące. Okazało się, że jedno opakowanie wystarczy, by:
- Przemalować pokój na biało.
- Stworzyć nowy trend w makijażu.
- Udowodnić, że dziecko może być bardziej śliskie niż ryba na targu.
Szacunek dla producenta – to musi być jakaś magia, że tyle kremu zmieścili w tak małym opakowaniu.
Dziś, gdy moje pociechy to już nastolatki, z nosami w telefonach i aurą — nie zawracaj mi głowy, czasem łapię się na tym, że tęsknię. Tak, tęsknię za tym dreszczykiem.
Rodzicielstwo to jedyna rola, w której katastrofa to nie — czy. To — kiedy. I mimo wszystko – uwielbiam każdą jej minutę. No, prawie każdą.